Translate

piątek, 18 sierpnia 2017

Pasztety, do boju!


Clémentine Beauvais, Pasztety, do boju!, tłumaczenie: Bożena Sęk, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017.

liczba stron: 276
oprawa: miękka
dla kogo: 12+



Trzem nastolatkom z Bourg-en-Bresse: Mireille Laplanche (15 l.), Astrid Blomvall (16 l.), Hakimie Idriss (12 l.) przyznano miejsca na podium w facebookowym konkursie Pasztet Roku, organizowanym przez Malo – dawnego przyjaciela pierwszej z nich. Dziewczyny mogłyby pogrążyć się w czarnej rozpaczy, zaszyć w najodleglejszych zakamarkach lub ulec kultowi piękna i rozpocząć dyscyplinowanie ciała, tymczasem zawiązują paczkę i – za namową rezolutnej Mireille – ruszają w podróż rowerową do Paryża. Towarzyszy im na wózku Kader – brat Hakimy. Planują dotrzeć do Pałacu Elizejskiego 14 lipca. W jakim celu? Motywacja każdego z uczestników tej wyprawy jest inna.

Trasa, jaką prawdopodobnie pokonali uczestnicy wyprawy. Źródło: Google Maps.

Do pokonania mają 450 kilometrów. Po drodze sprzedają, a jakże, pasztety!
„ – Nie rozumiem, czemu z takim uporem eksponujecie to przezwisko! – oburza się mama. – Pasztety! Straszne słowo.
– Stanie się piękne, zobaczysz. A w najgorszym razie zyska moc” (s. 95).
Ich eskapada wywołuje szum medialny. Dziennikarze, żądni taniej sensacji, krążą niczym sępy i ze strzępków informacji próbują stworzyć przekonującą historię, zwykle jednak wplatają w to wątki ideologiczne lub dalekie od prawdy przypuszczenia i wyrwane z kontekstu wypowiedzi. Internet huczy od wpisów, komentarze się mnożą, a hasztag #3pasztety robi furorę. Napotkani ludzie zwykle okazują życzliwość, za to w wirtualnym świecie roi się od negatywnych uwag. Mireille jednak, zgodnie ze swoją dewizą „[…] chwytaj obelgi, które ci rzucają, i rób sobie z nich kapelusze” (s. 96), nie pozwala, by zakłóciły one podróż.


Narracja nastolatki jest jędrna. Dziewczyna nie brnie w zaułki oczywistych rozwiązań, lecz trzeźwo, czasem wręcz dosadnie i po łobuzersku – ale zawsze trafnie – obserwuje rzeczywistość. Nie brak jej przy tym dowcipu i ironii. Ma też zadatki na filozofa – widać odziedziczyła to po rodzicach.
Oto trzy królowe (swoją drogą – francuski tytuł Les petites reines oznacza właśnie królewny) na blaszanych rumakach podążają do stolicy. A po drodze uczą się siebie nawzajem i rozprawiają z przeszkodami, w tym z pułapkami dojrzewania. Przeistaczają się. Cyklistki, oprócz zakwasów, zyskują całkiem niezły bagaż – uczestnictwo w balu studentów, pobyt na Zamku Długiej Śmierci i opowieści Adrienne z czasów wojny, przygody na kempingu.


Choć punktem wyjścia był obrzydliwy konkurs oceniający wygląd (przypominają mi się tu niechlubne początki Facebooka), w opowieści Brązowego Paszteta nie ma ubolewania nad własną fizycznością. Ciało jest postrzegane raczej jako nośnik przyjemności (dobre jedzenie, oznaki zauroczenia i męczący, ale wzmacniający wysiłek fizyczny). Mireille je i między innymi dzięki temu ma energię, by coś zmienić. Jestem wdzięczna bohaterce za to, że nie próbuje na siłę wpisać się w kanon urody, jeszcze bardziej zaś za to, że jako środek lokomocji wybiera rower. „[…] magia polega na tym, że rower jest miotłą; latającą miotłą, która pruje przez powietrze posłuszna najmniejszej myśli; reaguje na ruch palców, stóp, bioder […]. A kiedy zdamy sobie sprawę z magii roweru, to wszystko, czym on jest, miesza się w nas i człowiek równocześnie czuje rozstępujące przed nim powietrze, wszelkie nierówności drogi, drgnienia najdrobniejszej części mechanizmu i własną krew pompowaną przy każdym naciśnięciu na pedały. I wtem staje się cud, ta mieszanina staje się jednością, szybką i buzującą, i jesteśmy w świecie jakby własnoręcznie stworzonym” (s. 52–53). Takie postrzeganie ciała – pełnego witalności, z ogromnym potencjałem, zdolnego do pokonania przeszkód – powinno być częściej rozpowszechniane, zwłaszcza wśród zmagających się z wieloma kompleksami nastolatków. Istotny jest także aspekt ciała osoby z niepełnosprawnością – dla Kadera wyprawa ma charakter niemal wyzwolicielski


Niezwykle podoba mi się polska wersja tytułu. Dopingujący okrzyk, który uwypukla drzemiącą w dziewczynach siłę. Hasło, które można by skandować na manifestach i z dumą nosić na transparentach. Kryje się za nim wiara w sprawczość, przekonanie, że wiele zdobędą. Jest wreszcie przyczynkiem do rozmyślań nad społecznym przyzwoleniem do bycia pasztetem. Może w końcu uda się uciec od władzy spojrzenia.
Grzechem byłoby zamilczeć na temat przekładu. A ten jest znakomity. Tłumaczka świetnie oddała potoczysty styl – żarty, żonglerki słowne i wywody nastolatek. Błyskotliwie i autentycznie. Chapeau bas dla Bożeny Sęk!


Okładka to natomiast popis Gosi Herby. Trzy bohaterki – dynamiczne, zmotywowane do działania. Wzdęte policzki, bystry wzrok, ogromne skupienie. Niemal nie wyskoczą z karty. Zdecydowanie najładniejsza okładka spośród dotychczasowych wydań.

Po lewej okładka francuska, po prawej angielska.


 We Francji publikacja zdobyła tytuł młodzieżowej książki roku 2015.

sobota, 12 sierpnia 2017

Książki z dziurą (część I)



Eric Carle, Bardzo głodna gąsienica, tłumaczenie: Monika Perzyna, Wydawnictwo Tatarak, Warszawa 2015.

liczba stron: 24
oprawa: twarda
dla kogo: 6 mies.+


Przy tej książce nawet niejadek zyska apetyt!
Mimo tego, że książka powstała wiele lat temu (w 1969 roku), wciąż bawi kolejne pokolenia dzieci. Uwagę zwracają przede wszystkim intensywne barwy. Otwory kuszą zaś, by wetknąć w nie paluszek albo spojrzeć przez nie jak przez lornetkę.



Bohaterką jest gąsienica – urocza łakomczuszka, która wędruje w poszukiwaniu smakołyków. W wyniku nadmiaru rozmaitych kąsków zaczyna jej dokuczać ból brzucha (dobra lekcja empatii dla maluchów, ale i przestroga przed objadaniem się). Finał tej historii – dla dorosłych przewidywalny – jest oczywiście skrzydlaty i multikolorowy. Dzieci przyjmują go jednak z głębokim zdumieniem i niekłamanym zachwytem, które za każdym razem każą mi się zastanowić nad tym, ile takich cudów przegapiamy na co dzień.


Lektura tej książki z dwu- lub trzylatkiem będzie ponadto okazją do nauki (lub przypomnienia) nazw produktów spożywczych, dni tygodnia, liczenia do pięciu, a nawet zapoznania się z cyklem rozwojowym motyla. To wreszcie doskonały pretekst do rozmaitych aktywności z dzieckiem, dzięki którym można wykonać sporo ćwiczeń na motorykę małą: malowanie, lepienie, wycinanie, przewlekanie, stemplowanie, odciskanie, krojenie, układanie, sortowanie itd. Internet jest w tym wypadku kopalnią pomysłów.

Źródło zdjęć wykorzystanych w montażu: Pinterest.

Dlaczego polecam Bardzo głodną gąsienicę już półrocznym bobasom? Oprócz bezcennych chwil spędzonych w towarzystwie czytającego rodzica, otrzymają solidną dawkę soczystych kolorów i możliwość odbycia pierwszych treningów manualnych: przewracanie kartek, wciskanie paluszków w małe otwory, próby wskazywania palcem.

 
Książka ukazała się w dwóch formatach: 17,8 × 13,4 cm (bez problemu zmieści się w torebce) oraz 30 × 21 cm (do czytania w domu).

Harold Jimenez Canizales, Mniam!, tłumaczenie: Monika Lutz, Wydawnictwo Tatarak, Warszawa 2016.

liczba stron: 14
oprawa: twarda
dla kogo: 6 mies.+


Dzięki tej książce bezkarnie zajrzysz w paszcze zwierząt!
Tutaj, podobnie jak u Erica Carle’a w ekspozycji pojawia się liść. A później nawet gąsienica. A jeszcze później… Zdradzę tylko, że to humorystyczna wersja łańcucha pokarmowego z rozczulającą puentą.


Na zaledwie czternastu stronach udało się twórcy zbudować niemal dramatyczne napięcie. Wszystko dzięki serii pytań i krótkich, wyrazistych odpowiedzi. Zależności funkcjonujące w przyrodzie pokazane są bez okrucieństwa, co chwilę za to pojawia się siarczyste „Mniam!”. Niemal słyszę ten wykrzyknik, wyobrażam sobie to ukontentowanie zjadacza. A dzieci mają frajdę, powtarzając słowo po każdym przewróceniu kartki.


Kolorowe karty z zaokrąglonymi rogami to jedna z wielu zalet tej publikacji. Otwory, rosnące z każdą stroną, dają sposobność do zabawy w a kuku!, do gier dźwiękonaśladowczych, czy też przekazywania pasujących rozmiarem przedmiotów. Tekst zachęca też do zgadywanek, młodzi czytelnicy wręcz sami się do tego garną


Do schrupania!