Translate

piątek, 29 grudnia 2017

Książki onomatopeiczne (cz. II)



Eva Susso, Babo chce, tłumaczenie: Katarzyna Skalska, ilustracje: Benjamin Chaud, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2017.

liczba stron: 26
oprawa: twarda
dla kogo: 1+




Książka onomatopeiczna z fabułą, dzięki której zaangażowanie dziecka zdecydowanie wzrasta. Czytaliśmy, odkąd córka skończyła sześć miesięcy, ale największy entuzjazm pojawił się, gdy miała około roku.
Wyraziste ilustracje, pozwalające na śledzenie szczegółów, niegrożące jednak nadmiarem bodźców. Do tego niewiele tekstu, opartego głównie na onomatopejach i powtórzeniach. Dużo czasowników, które w połączeniu z rysunkami zazwyczaj przedstawiającymi postacie w ruchu, powodują, że całość zyskuje dynamiczny charakter.


Bohaterami są Ajsza, Binta, Lalo, Babo, ich rodzice oraz pies i kura. Wszystkich poznajemy na początku: każda sylwetka opatrzona jest podpisem. Babo chce opowiada o wycieczce najmłodszego członka rodziny (nie wyjaśniono, jakiej jest płci), który z psem i kurą, pod opieką starszej siostry Ajszy, udaje się do lasu. W pozostałych książkach z serii (Binta tańczy, Lalo gra na bębnie) uwaga skupia się na Bincie i Lalo. Perypetie bohaterów nie są skomplikowane, ale mimo to potrafią wywołać uśmiech, także na twarzach dorosłych.
Nasze serca zdecydowanie skradł pies. Córka, jako fanka czworonogów, wskazuje go na poszczególnych stronach, a ja za każdym razem pozostaję pod wrażeniem jego mimiki.



Podoba mi się ponadto, że rodzina celebruje posiłki i w ogóle sporo czasu spędza na wspólnym działaniu: muzykowaniu, tańcu, przygotowywaniu potraw. Z tego bycia razem, ukazanego w ciepłych kolorach, bije niezmierny optymizm i jakiś rodzaj siły.




Dodatkowy plus za niestereotypowe pokazanie rodziny (choć, wziąwszy pod uwagę, że to książka duetu szwedzko-francuskiego, nie powinno to budzić zdziwienia).




Marta Galewska-Kustra, Pucio uczy się mówić. Zabawy dźwiękonaśladowcze dla najmłodszych, ilustracje: Joanna Kłos, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.


liczba stron: 38
oprawa: twarda
dla kogo: 1+




Książka z nieskomplikowaną fabułą, za to z mnóstwem onomatopei, obudowana informacjami, jak używać publikacji, aby wspierać rozwój mowy dziecka. Autorka – specjalistka w zakresie logopedii i pedagogiki dziecięcej – zachęca we wstępie do wskazywania poszczególnych obiektów na ilustracjach, do zadawania dziecku pytań, do powtarzania dźwięków; wskazuje też, czego należałoby unikać.


Pucołowaty chłopiec (nie bez przyczyny nazwany Puciem) eksploruje świat. W doświadczeniu codzienności towarzyszy mu rodzina: mama, tata, bobo, Misia, babcia, dziadek, pies i kot. W drugiej odsłonie – Pucio mówi pierwsze słowa – do tego grona dołącza również ciocia. I tutaj (jak w Babo chce) poszczególni bohaterowie zostają przedstawieni na początku.
Główne cechy warstwy graficznej to stonowana, odrobinę przywołująca styl retro, kolorystyka i nieprzeładowanie detalami. U dołu kolejnych stron znajdziemy powiększone wybrane elementy ilustracji z podpisami, co z pewnością skłania do powtórzeń niektórych wyrazów dźwiękonaśladowczych. Ostatnia rozkładówka zawiera zestawienie onomatopei użytych w publikacji.




Fabuła obejmuje natomiast scenki z życia codziennego rodziny w mieście (wspólne posiłki, prace porządkowe, spacery, muzykowanie itd.) oraz wydarzenia z wyjazdu na wieś (wypad nad jezioro, wizyta w lesie i na łące, ognisko itd.). Język narracji jest prosty, ale krótkie opisy równie dobrze można ominąć i skupić się na rysunkach oraz towarzyszących im, wyróżnionych graficznie, onomatopejach, składających się zazwyczaj z sylab otwartych lub samogłosek.
Plus za duży format i kartonowe strony, które ułatwiają maluchowi samodzielne przewracanie kartek.



Gości u nas od sześciu miesięcy, ale najwięcej interakcji pojawiło się w okolicach pierwszego roku życia dziecka. Faworytem tym razem okazał się czarny kot. Bezapelacyjnie jest najczęściej poszukiwanym bohaterem poszczególnych obrazków.



Mam też jedno ALE. Nie przekonuje mnie zwracanie się do dziecka nu nu, by mu czegoś zakazać, nie lubię też zachęcania do jedzenia za pomocą am, ale te sformułowania można akurat w trakcie lektury zastąpić czymś innym. W pierwszym wypadku lepsze byłoby chyba tradycyjne nie. Zwolennicy pozytywnej komunikacji z dzieckiem, zamiast negacji, w przywołanej sytuacji (niepodchodzenia do garnka z gorącą zupą) powiedzą raczej, co maluch powinien zrobić i zadbają o proste wyjaśnienie. A drugi przykład lepiej, moim zdaniem, zmienić po prostu na jedz.
Doskonałe wsparcie dla rodziców, którzy towarzyszą dziecku (również temu z opóźnionym rozwojem mowy) w nazywaniu rzeczy i zjawisk.