Eva Susso, Babo
chce, tłumaczenie: Katarzyna Skalska, ilustracje:
Benjamin Chaud, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2017.
liczba stron: 26
oprawa: twarda
dla kogo: 1+
Książka onomatopeiczna z fabułą, dzięki której
zaangażowanie dziecka zdecydowanie wzrasta. Czytaliśmy, odkąd córka skończyła
sześć miesięcy, ale największy entuzjazm pojawił się, gdy miała około roku.
Wyraziste ilustracje, pozwalające na śledzenie
szczegółów, niegrożące jednak nadmiarem bodźców. Do tego niewiele tekstu, opartego
głównie na onomatopejach i powtórzeniach. Dużo czasowników, które w połączeniu
z rysunkami zazwyczaj przedstawiającymi postacie w ruchu, powodują, że całość
zyskuje dynamiczny charakter.
Bohaterami są Ajsza, Binta, Lalo, Babo, ich rodzice
oraz pies i kura. Wszystkich poznajemy na początku: każda sylwetka opatrzona
jest podpisem. Babo chce opowiada o
wycieczce najmłodszego członka rodziny (nie wyjaśniono, jakiej jest płci),
który z psem i kurą, pod opieką starszej siostry Ajszy, udaje się do lasu. W
pozostałych książkach z serii (Binta
tańczy, Lalo gra na bębnie) uwaga
skupia się na Bincie i Lalo. Perypetie bohaterów nie są skomplikowane, ale mimo
to potrafią wywołać uśmiech, także na twarzach dorosłych.
Nasze serca zdecydowanie skradł pies. Córka, jako
fanka czworonogów, wskazuje go na poszczególnych stronach, a ja za każdym razem
pozostaję pod wrażeniem jego mimiki.
Podoba mi się ponadto, że rodzina celebruje posiłki i
w ogóle sporo czasu spędza na wspólnym działaniu: muzykowaniu, tańcu,
przygotowywaniu potraw. Z tego bycia razem, ukazanego w ciepłych kolorach, bije
niezmierny optymizm i jakiś rodzaj siły.
Dodatkowy plus za niestereotypowe pokazanie rodziny
(choć, wziąwszy pod uwagę, że to książka duetu szwedzko-francuskiego, nie
powinno to budzić zdziwienia).
Marta Galewska-Kustra, Pucio uczy się mówić. Zabawy dźwiękonaśladowcze dla najmłodszych, ilustracje:
Joanna Kłos, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.
liczba stron: 38
oprawa: twarda
dla kogo: 1+
Książka z nieskomplikowaną fabułą, za to z mnóstwem
onomatopei, obudowana informacjami, jak używać publikacji, aby wspierać rozwój
mowy dziecka. Autorka – specjalistka w zakresie logopedii i pedagogiki
dziecięcej – zachęca we wstępie do wskazywania poszczególnych obiektów na
ilustracjach, do zadawania dziecku pytań, do powtarzania dźwięków; wskazuje
też, czego należałoby unikać.
Pucołowaty chłopiec (nie bez przyczyny nazwany Puciem)
eksploruje świat. W doświadczeniu codzienności towarzyszy mu rodzina: mama,
tata, bobo, Misia, babcia, dziadek, pies i kot. W drugiej odsłonie – Pucio mówi pierwsze słowa – do tego
grona dołącza również ciocia. I tutaj (jak w Babo chce) poszczególni bohaterowie zostają przedstawieni na
początku.
Główne cechy warstwy graficznej to stonowana, odrobinę
przywołująca styl retro, kolorystyka i nieprzeładowanie detalami. U dołu
kolejnych stron znajdziemy powiększone wybrane elementy ilustracji z podpisami,
co z pewnością skłania do powtórzeń niektórych wyrazów dźwiękonaśladowczych.
Ostatnia rozkładówka zawiera zestawienie onomatopei użytych w publikacji.
Fabuła obejmuje natomiast scenki z życia codziennego
rodziny w mieście (wspólne posiłki, prace porządkowe, spacery, muzykowanie itd.)
oraz wydarzenia z wyjazdu na wieś (wypad nad jezioro, wizyta w lesie i na łące,
ognisko itd.). Język narracji jest prosty, ale krótkie opisy równie dobrze można
ominąć i skupić się na rysunkach oraz towarzyszących im, wyróżnionych
graficznie, onomatopejach, składających się zazwyczaj z sylab otwartych lub
samogłosek.
Plus za duży format i kartonowe strony, które
ułatwiają maluchowi samodzielne przewracanie kartek.
Gości u nas od sześciu miesięcy, ale najwięcej
interakcji pojawiło się w okolicach pierwszego roku życia dziecka. Faworytem
tym razem okazał się czarny kot. Bezapelacyjnie jest najczęściej poszukiwanym
bohaterem poszczególnych obrazków.
Mam też jedno ALE. Nie przekonuje mnie zwracanie się
do dziecka nu nu, by mu czegoś
zakazać, nie lubię też zachęcania do jedzenia za pomocą am, ale te sformułowania można akurat w trakcie lektury zastąpić
czymś innym. W pierwszym wypadku lepsze byłoby chyba tradycyjne nie. Zwolennicy pozytywnej komunikacji z
dzieckiem, zamiast negacji, w przywołanej sytuacji (niepodchodzenia do garnka z gorącą zupą) powiedzą
raczej, co maluch powinien zrobić i zadbają o proste wyjaśnienie. A drugi
przykład lepiej, moim zdaniem, zmienić po prostu na jedz.
Doskonałe wsparcie dla rodziców, którzy towarzyszą
dziecku (również temu z opóźnionym rozwojem mowy) w nazywaniu rzeczy i zjawisk.